Miłośnik muzyki, właściciel jednego z najbardziej prestiżowych przedwojennych sklepów z płytami w stolicy, pionier elektroakustycznych nagrań.

Ojciec nieszablonowego aktora Kazimierza Rudzkiego i dziadek oryginała, pisarza Janusza Głowackiego. Twórca wyjątkowych nagrań, które moglibyśmy dziś określić mianem pierwszych polskich audiobooków i podcastów.

Paradoks polega na tym, że po człowieku, który zajmował się utrwalaniem czasu na czarnych krążkach i zapewnił nieśmiertelność niektórym głosom, ślad zaginął. W internecie znajdują się jedynie zdawkowe informacje, nie można nawet znaleźć jego zdjęcia (sic!). 

Życie Bronisława, Barucha Rudzkiego (pochodził z żydowskiej rodziny i najprawdopodobniej ze względów bezpieczeństwa zmienił imię na polskie) naznaczyła muzyka oraz nazizm. Swój biznes rozwijał w okresie wyjątkowego prosperity przemysłu fonograficznego.

Pierwotnie Bronisław Rudzki był przedstawicielem francuskiej wytwórni Orpheon

W okresie przedwojennym, jeszcze w czasach Królestwa Polskiego, takie postacie jak Juliusz Feigenbaum stworzyły wyjątkowe gramofonowe imperium – Syrena Record, pierwsza polska wytwórnia, zatrudniała 150 pracowników i tłoczyła dziennie 6 tys. dwustronnych płyt (później zwiększono „nakład” do 15 tysięcy dziennie i 2,5 miliona rocznie).

Bronisław Rudzki nie tylko prowadził sklep muzyczny, w którym handlował instrumentami muzycznymi i wynajmował pianina, ale także tworzył pismo „Estrada”, gdzie publikowane były popularne wówczas kabaretowe teksty. Był przedstawicielem słynnej amerykańskiej firmy Columbia Records w Polsce. Na fali rewolucji technicznej zaczął baczniej przyglądać rozwojowi elektroakustyki i wkrótce wykorzystał tę metodę do nagrań płytowych. Jego winyle były sygnowane marką Orpheon. Poza rejestracją piosenek, kolęd, czy fragmentów operowych, wsławił się wyprodukowaniem płyt służących do nauki literatury polskiej, na których słychać aktora, reżysera Juliusza Osterwę,a także aktora teatralnego zamordowanego wraz z rodziną podczas Powstania Warszawskiego – Mariusza Maszyńskiego oraz muzykologa, filozofa Tadeusza Bocheńskiego. 

Orpheon wydał płyty z głosami Stefana Żeromskiego i Józefa Hallera, ale do najbardziej znanych dokonań tej firmy należą sesje z Józefem Piłsudskim. Kto jeszcze nie miał okazji się na nie natknąć, niech posłucha jak marszałek reaguje na ówczesną technologiczną nowość:

Niestety Bronisław Rudzki podzielił los wielu innych przemysłowców pochodzenia żydowskiego. W 1939 roku trafił na Pawiak, a następnie został rozstrzelany w Palmirach.


Orpheon – firma elitarna.

Rozmowa z dr. Tomaszem Lerskim varsavianistą, badaczem początków polskiej fonografii.

Bronisław czy Baruch Rudzki?

Baruch, czyli błogosławiony z hebrajskiego. Jednak używał tylko Bronisław. Spolonizowana rodzina żydowska. Oni byli katolikami, co bez wątpienia stanowiło symptom asymilacyjny. 

Rodzina wyjątkowa…

Tak. Syn Bronisława, Kazimierz to przecież popularny w latach 50 i 60-tych aktor i konferansjer. Zanim odkrył swoje powołanie, był częścią fonograficznego rynku. Pomagał jako subiekt w sklepie ojca. I nawet na studiach popełnił pracę o początkach fonografii w Polsce, gdzie opisał tatę, jedną z najważniejszych postaci w tym biznesie.

Rudzki prowadził najbardziej luksusowy sklep muzyczny w Warszawie w okresie międzywojnia.

Zdecydowanie najpiękniejszy. Ogromny i świetnie wyposażony. Mieścił się na Marszałkowskiej 146. Powstał w 1906 roku. Dwa okna wystawowe od Marszałkowskiej, jedno od Rysiej. Następnie powiększony. To była imponująca, neorokokowa kamienica, o trzech frontach, gdzie znajdował się Hotel Francuski – jeden z najlepszych w kraju.

zdjęcie ze strony https://warszawa.fotopolska.eu

Żeby wynająć taką prestiżową lokalizację trzeba było mieć odpowiednie środki?

Rudzcy pochodzili z mieszczańsko-burżuazyjnego środowiska. Kazimierz wspomina mieszkanie na Senatorskiej, naprzeciwko kościoła św. Antoniego, tam stała wspaniała klasycystyczna kamienica. 8-pokoi, ogromny przepych – dziś trudne do wyobrażenia. I pomyśleć, że później w tym samym miejscu kręcili „Wojnę domową”  – w tej samej przestrzeni, w której Kazimierz Rudzki mieszkał przed wojną…. 

Rechot historii.

Bolesna ironia. Ale wracając do pytania – Rudzki, jak większość Żydów, był przedsiębiorczy, jednak najważniejsze jest to, że nie bał się nowości. Miał odwagę i środki by inwestować w innowacyjne obszary handlu. Co nie znaczy, że rzucał się w rejony, gdzie brakowało mu wiedzy. Był kompozytorem, ukończył klasę kompozycji w Niemczech. Podobnie zresztą, jak inny prekursor przemysłu nagraniowego, twórca potęgi Syreny Record, Juliusz Feigenbaum, który grał na wiolonczeli.

Jak to się stało, że został dystrybutorem Columbii Records?

Było tylko trzech przedstawicieli Columbii Records w kraju. Natan Sałowiejczyk i Rudzki w stolicy, a we Lwowie Weksler. Aby zostać takim przedstawicielem, należało trzymać wysokie standardy oraz zapewniać odpowiednią sprzedaż. Zazwyczaj był to konkurs ofert ze strony amerykańskiej.

Poza sprzedażą płyt także je nagrywał.

Sprowadzał matryce z zagranicy i tłoczył płyty w kraju, miał zezwolenie od Columbii, by wydawać je ze swoimi etykietami. Firma się nazywała Orpheon.

Co składało się na repertuar?

Jakieś 90% to opera, resztę stanowiła muzyka rozrywkowa. Dla kontrastu, w Syrenie Record było dokładnie na odwrót – 20% muzyki poważnej, 80% rozrywkowej. Z nagrywaniem śpiewaków operowych wiązały się komplikacje realizacyjne – albo mieli głos za mocny, albo za słaby. Stąd niewielu podejmowało się tego zadania.

Jaka była skala tego biznesu?

Raczej średnia. Nie była to firma dla masowego odbiorcy, ale Rudzki wychodził na swoje. Wytłaczał płyty dla śpiewaków, artystów, kolekcjonerów – oni musieli mieć te nowości. Operował nakładami rzędu 10 tys. egzemplarzy. Nagrał około 170 płyt. Dużo pozycji wysyłał na kresy, do mieszkańców dworów i pałaców. Brak instytucji kulturalnych w tamtych rejonach powodował, że zamożne ziemiaństwo miało potrzeby takich zakupów.

A jak duży był to rynek generalnie?

W największym nakładzie płytowym została nagrana „To ostatnia niedziela” – 150 000 egzemplarzy. Oficjalnie, bo z jej wydaniem wiąże się pewna afera. Otóż w firmie Syrena Record zniknęło milion znaczków Zaiksu, czyli po prostu hologramów. To tak jakby zaginęło płyt za kwotę 2 milionów 300 tys. złotych. ZAIKS zaskarżył Syrenę Record do sądu. Odbył się proces, ale nie został zakończony z powodu wojny. Oni wytłoczyli te płyty poza obiegiem – sprzedawali je m. in. do Związku Radzieckiego, Rumunii.

Milion płyt… Te liczby robią wrażenie. A czy przeciętnego obywatela było stać na zakup szelakowej płyty?

Płyta wówczas mogła kosztować z 6-7 zł, zagraniczne nawet 15 zł. Przedsiębiorstwo Lonora, które mieściło się na ulicy Wiktorskiej 5, sprzedawało swe płyty za 1 złoty. Za złotówkę w przedwojennej Polsce można było kupić kilogram cukru. Bardzo szybko Lonora doszła do kapitału miliona złotych, bo mieli tanie, rozrywkowe pozycje w katalogu. Co innego Rudzki. On ściągał całe nagrania operowe z La Scali. Taka opera, trwająca kilka godzin, mieściła się na 20 płytach. Co w sumie kosztowało 400-500-600 złotych. Dla porównania – pensja użytkownika wynosiła wtedy 100 zł. Było to więc półroczne wynagrodzenie urzędnika na poczcie. Ale jego Orpheon to była firma elitarna.

Jak narodził się pomysł na nagrywanie głosów wybitnych postaci ówczesnego życia publicznego?

To był geniusz Rudzkiego. Jako jedyny wpadł na taki pomysł. Choć myślę, że z czegoś to skopiował. Są przecież nagrania sprzed I wojny – na przykład króla angielskiego. Jego studio mieściło się na ostatnim piętrze w Hotelu Europejskim. Tam, od 1923 roku nagrywał wybitnych Polaków: polityków, pisarzy, aktorów, muzyków, generałów. Najpierw uwiecznił głos Stefana Żeromskiego.

Ale najsłynniejsze jest nagranie z marszałkiem. 

Nie jest jasne kto namówił na ten pomysł Piłsudskiego. Mówi się, ze mógł być to Walery Sławek.

Piłsudski wyłożył pieniądze na szelak, surowiec do tłoczenia i poprosił, by dochód z nagrania został przeznaczony na rzecz Uniwersytetu Batorego w Wilnie. Zapewne autorem tekstu jest sam marszałek. On czyta z karki, ale słychać, że się przygotował. Nie pomylił się ani razu. A trzeba pamiętać, że w tamtych czasach nie było montażu, gdyby zaliczył potknięcie, też byśmy to usłyszeli. Rudzki nagrywał do tuby, bez prądu. Płyta w oryginale posiada podpis Piłsudskiego w masie – podpisał się rylcem w matrycy, która była jeszcze ciepła.

Jak zginął Bronisław Rudzki?

W raporcie Ludwiga Fischera jest, jest zapisane polecenie Goebbelsa, by zlikwidować nie tylko Radio, ale wszystkie wydawnictwa płytowe, nutowe oraz ich właścicieli. Zostali aresztowani i następnie wszyscy rozstrzelani w Palmirach. Jedynie Feigenbaum uniknął ich strasznego losu – przebywał już wtedy w Szwajcarii. 

Co się zachowało z dorobku firmy B.Rudzki?

Niestety niewiele. Miały na to wpływ, poza niemieckim walcem, także decyzje powojenne. Z uwagi na brak surowca do 1954 roku trzeba było oddać 3 stare płyty, by zyskać nowe. Żeby kupić Martę Mirską na płycie Muza oddawało się te perły polskiej fonografii. W 10 lat po wojnie, wyczyszczono w ten sposób prywatne archiwa. Dlatego tak ciężko dziś dostać oryginalne płyty Orpheonu…


dr Tomasz Lerski

Tomasz Lerski 
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego (praca magisterska na temat książki Czarny ląd – Warszawa Wandy Melcer). Otrzymał Nagrodę Varsavianistyczną (prezydenta miasta) za książkę Syrena Record – pierwsza polska wytwórnia fonograficzna 1904 – 1939 Poland’s first recording company ex aequo z Powstaniem ’44 Normana Daviesa (2004 r.). Uzyskał doktorat na podstawie książki o tej firmie w Instytucie Historii i Nauki Polskiej Akademii Nauk w Warszawie w 2008. W 2007 opublikował Encyklopedię Kultury Polskiej XX wieku. Muzyka – Teatr – Film, w 2015 Warszawa Marii Dąbrowskiej (wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy), a w 2016 – Warszawa Antoniego Słonimskiego (wyd. PIW). Autor haseł dla Polskiego Słownika Biograficznego. Członek-założyciel Społecznego Zespołu Opiekunów Kulturowego Dziedzictwa Warszawy ZOK, Towarzystwa Miłośników Łazienek Królewskich, Towarzystwa Opieki nad Zabytkami, Towarzystwa Przyjaciół Falenicy.        

Komentarze (7)
    • Dzień dobry. Panie Ksawery, myślę, że źrodłem informacji mogłaby się okazać praca magisterska, którą napisał Kazimierz Rudzki, która dotyczyła początków fonograficznego biznesu w Polsce. Rudzki studiował na SGH. Nie wiem jednak czy się gdziekolwiek zachowała. Pan Tomasz Lerski wspominał, że na SGH nikt nie potrafił mu w tej materii pomóc.

  1. Właśnie czytam autobiografię Mieczysława Fogga [pierwsze dni września 1939]:
    „- Mieciu – mówiła podnieconym głosem [Hanka Ordonówna – dopisek mój] – idziemy śpiewać na dworce, dla rannych żołnierzy!
    Nie dałem sobie dwa razy powtarzać. Wypożyczyliśmy jeszcze tego samego dnia nowiutki akordeon od pana Rudzkiego, przeuroczego właściciela największej bodaj firmy muzycznej w Polsce (przy Marszałkowskiej, niedaleko Świętokrzyskiej), a nazajutrz udałem się z akompaniatorem (niestety, nie pamiętam nazwiska) na Dworzec Gdański. Tam też zjawiła się po paru minutach Hanka Ordonówna. Ubrana po wojskowemu […] u pasa aktorki umieszczona była kabura z rewolwerem”
    Chciałem zobaczyć ten sklep, stąd moja tu wizyta. Świetny tekst.

  2. Grzebiąc w historii mojej rodziny natrafiłem na tę stronę poświęconą… chlebodawcy mojej mamy – Marii Drożdżyńskiej-Kmieć, która przez kilka lat pracowała/prowadziła(?) sklep muzyczny Bronisława Rudzkiego. Mam nawet chyba jeszcze parę zdjęć z tamtych czasów. Jedyne, co mi się nie zgadza, to fakt, że sklep o którym Mama opowiadała był chyba na Nowym świecie, blisko ulicy Świętokrzyskiej. Wiem, że pracowała jeszcze podczas wojny a jej klientami byli często niemieccy oficerowie, których zawsze, pomimo strasznych wspomnień, określała jako ludzi o wysokiej kulturze, znających się na muzyce.
    Mama wywiozła, jeszcze przed powstaniem, na Boernerowo, gdzie mieszkała chyba kilkanaście albumów ze starymi płytami, m.in. nagranymi w wytwórni Rudzkiego. Niestety te albumy zostały rozkradzione, rozszabrowane lub wymienione…
    Czy są gdzieś jeszcze jakieś zdjęcia z tamtych czasów z fabryki i ze sklepu?
    Usiłuję, (jak zapewne wielu “troszkę” starszych ludzi) uzbierać możliwie jak najwięcej informacji o mojej rodzinie, aby moje dzieci i wnuki znały swoje pochodzenie…
    Po przeczytaniu tej historii dopiero zrozumiałem fascynację mojej mamy wokół tego sklepu i tego co się tam działo. Ogromnie żałuję, że nigdy nie nagrałem wspomnień mojej Mamy, która niestety już nie żyje od wielu lat i muszę się opierać wyłącznie już na mojej pamięci…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *